piątek, 15 maja 2015

17. New old life

Harry
Chelsea.
Przez następnych kilka dni starałem się udawać szczęśliwego i uśmiechniętego, ale chyba kiepsko mi to szło. Nie powiedziałem nic Carter o wizycie tamtej dziewczyny, wolałem sam to jakoś rozgryźć.
Malutkim plusikiem było to, że czułem, jak zbliżamy się do siebie z Carter. Nie powiedziała mi nic, ale czułem, że coś poszło nie tak z Krisem, co mnie jednocześnie cieszyło i martwiło, bo widziałem, jak ją to gryzie.
Wchodzę do jej łóżka i chowam się pod kołdrę.
— Ej, a ty co? — pyta, podnosząc wzrok znad czytanej książki.
Tulę się do niej najmocniej jak tylko mogę.
— Z tobą mi lepiej — mówię.
Odkłada lekturę na szafkę, po czym obejmuje mnie.
— Carter… — szepczę, ziewając. — Kocham cię.
Układam głowę na jej piersi wygodnie.
Całuje mnie w czubek głowy.
— I co ja mam ci powiedzieć, co? — wzdycha.
— Dobranoc? — odpowiadam pytaniem na pytanie, po czym spoglądam w jej stronę.
— Kocham cię — porusza bezgłośnie wargami.
— Powiedz to głośno — odpowiadam.
Potrząsa głową.
— Powiedziałam to głośno jeden raz za dużo — mówi, a ja rozumiem.
Zło robi dużo hałasu, szumu. To wyznanie było ciche, pełne obaw, ale szczere. Od niej. Dla mnie.
— Ja ciebie też — poruszam wargami, nie wydobywając z siebie głosu.
Uśmiecha się, dotykając mojego policzka, a ja odwracam głowę, by ucałować wnętrze jej dłoni.
Wszystko, byle tylko mnie kochała i nie żałowała, że mi wybaczyła.
* * *
Biorę kolejną frytkę do ust, po czym żuję ją powoli, wyglądając przez okno McDonalda.
Moje myśli płyną swobodnie w różnych kierunkach. Myślę o tym, co już udało mi się sobie przypomnieć, ale też o tym, czy jest w ogóle szansa, żebym kiedyś wrócił do poprzedniego życia. Na razie wiem tyle: nie lubię majonezu, słodzę dwie łyżeczki cukru, urodziłem się pierwszego dnia lutego ’94, umiem grać na pianinie, a w Bangkoku wraz z taksówkarzem zginęła też ważna dla mnie dziewczyna imieniem Taylor, choć nazywałem ją Tay, i skądś znam jakąś Chelsea, z którą musiałem się dość często spotykać. Może Tay była moją dziewczyną, a Chelsea kochanką? Może tak naprawdę jestem jakimś nadzianym dupkiem? Co wtedy?
— Coś nie tak? — pyta Carter.
— Nie, jest okay — uśmiecham się niepewnie.
Nagle do budynku wchodzi samotna sylwetka pewnego blondyna, która wydaje mi się być znajoma. Bacznie wodzę za nią wzrokiem. Mężczyzna składa zamówienie, po czym odbiera je, a ja nie mogę przestać na niego patrzeć. Siada niedaleko nas, a gdy mnie zauważa… zamiera. Wpatruje się we mnie, po czym zrywa się z krzesła i podchodzi.
— Harry? Boże, stary, gdzieś ty się chował? — zasypuje mnie gradem pytań. — Wszystkie policje świata cię szukają.
— To ty mnie znasz? — ożywiam się. — Znasz mnie?
— A ty mnie nie? — krzywi się.
Patrzę na niego, ale nic. Nic już nie wiem.
Lekarka mówiła, że czasem wystarczy jeden przedmiot i na pstryknięcie palcem wszystko wróci. Chcę, żeby to w końcu nadeszło, a, zamiast tego, patrzę na kolejnego człowieka z poczuciem tego cholernego deja vu.
— Harry, to ja, Niall. Nie wydurniaj się!
— Może usiądziesz? — proponuje Carter, spoglądając to na mnie, to na blondyna. Chłopak siada obok mnie, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
— Ja nic nie pamiętam — mówię, łapiąc się za głowę. — Wiem, że miałem wypadek w Bangkoku…
— Harry cierpi na amnezję — mówi Carter.
— Ale taką poważną? — pyta blondyn. — Nic nie pamięta?
— Nic a nic — odpowiadam.
— Nie wierzę. — Chłopak opada na oparcie krzesła. — Harry, przecież twoja matka odchodzi od zmysłów! Wszyscy myślą, że nie żyjesz! A w ogóle co z Taylor?
— Nie żyje — mówię. — Zginęła w tym wypadku…
— Więc kim jest ona? — Wskazuje podbródkiem na Carter.
— To jest Carter… — odpowiadam. — Pomogła mi.
Wstają oboje i podają sobie rękę przez stół.
— Carter.
— Niall. — Usiedli, a wtedy blondyn zwrócił się do mnie: — Może to ci coś pomoże. — Wyciąga telefon z kieszeni, po czym przez chwilę czegoś w nim szuka. — To jest zdjęcie, które mi wysłałeś z Bangkoku.
Pokazuje mi fotografię przedstawiającą Taylor na tle miasta. Czerwone usta, czarne okulary, rozwiane włosy…
Wspomnienia uderzają we mnie z całą mocą.
— Niall… Taylor… miałem sam jechać na urlop… ona przyjechała… ten wypadek… był pierwszego dnia po jej przyjeździe… Wtedy, w taksówce kłóciliśmy się, bo dowiedziała się, że zdradzam ją z Chelsea. Zresztą nie po raz pierwszy… Ona mnie kochała… a ja ją zdradzałem… Byłem muzykiem… pisałem piosenki… miałem wiele dziewczyn… A ona mnie kochała…
Urwałem, po czym opadłem na oparcie, przymykając oczy. W mojej głowie wirowało moje poprzednie życie: imprezy, dziewczyny, zabawa, nawet numery telefonu czy hasła do kont. I ona – Taylor, krucha, artystyczna dusza, delikatna osóbka, która mnie kochała. Zdradzałem ją, a potem ciągle przepraszałem, a ona mi wybaczała. Moja Tay… ja też ją kochałem… na swój sposób, ale kochałem…
Gwałtownie wyciągam telefon z kieszeni.
— Co ty robisz? — pyta Niall.
— Nie wiem, dzwonię. Przecież oni… oni się martwią. Gemma, rodzice, Robin…
Biorę głęboki wdech, po czym odblokowuję ekran telefonu i wpisuję dobrze znany rząd cyferek. Gemma. Odbiera po czterech sygnałach.
— Halo? — słyszę jej głos i coś we mnie drży. Tyle razy się z nią droczyłem, drażniłem ją, denerwowałem, a teraz dałbym wszystko, żeby móc ją tak po prostu przytulić. — Halo? — powtarza, a wtedy otrząsam się lekko z zamyślenia. Nie odzywam się jednak, ciekawy jej reakcji. — Ben, idioto, jeśli to ty, to przysięgam, że…
— Miło mi. Jestem Harry — uśmiecham się.
— C-co? Harry? Jaki Harry? — nie dowierza. — Jaja sobie robisz. Mój brat zaginął; to nie jest śmieszne.
— Dalej chowasz seksowną bieliznę pomiędzy ręcznikami, Gemmo? — pytam.
— Co?! — prawie krzyczy do słuchawki, przez co odsuwam aparat od ucha. — Nie możesz być Harrym! On… jego nie ma!
— Gemmo — mówię łagodnie — to naprawdę ja. Jeśli rozbijasz się właśnie z kumpelami po galerii, przyjdź do McDonalda przy Fleet Street i się przekonaj.
— Okay, ale jeżeli…
— Przyjdź, to zobaczysz.
Rozłączam się, patrząc na Carter, której wzrok mówi wszystko: jest spłoszona, czuje się jak intruz i piąte koło u wozu.
— Zostawisz nas na chwilę? — pytam Nialla.
— Jasne.
Wstaje i oddala się, a ja przesiadam się na krzesło obok Carter.
— Masz nowe, stare życie — uśmiecha się smutno, unosząc jeden kącik warg.
— Mam też ciebie — odpowiadam. — Jesteś dla mnie ważna i nie pozwolę, żebyś przestała to czuć. Cokolwiek się stało.
Przesuwam dłonią po jej policzku, obracając jej głowę w swoją stronę. Patrzymy na siebie.
— Nie pozwolę ci żałować, że nie wybrałaś Krisa — dodaję, po czym łączę jej wargi ze swoimi na moment.
__________________________________________________
No i koniec amnezji, Heri.
PS. Do Patrycji: odpowiedziałam. ☺♥

4 komentarze:

  1. Dziękuję za ten rozdział, za Twoje słowa. Przeczytałam całość a po moim policzku popłyneła łza. Sama nie wiem dlaczego. Jestem cholernie wrażliwa, ale rzadko płacze przy książkach czy filmach. Powtórzę się, ale to jest dobre, cholernie dobre. Jesteś najlepsza w tym, co robisz. ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne *____*

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest nie do opisania... cholernie kocham twój styl pisania i z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej wczuwam się w tę historię i nie wiem co zrobię, kiedy to ff się skończy... ♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń