piątek, 24 kwietnia 2015

11. Just coffee

Budzę się około 10:00. Na wpół przytomna wstaję i wyciągam z szafy jakieś dresy, koszulkę i bieliznę. Idę do łazienki, po czym biorę prysznic, myję zęby, suszę włosy i rozczesuję je.
Tak naprawdę wcale nie obchodzi mnie, co się dzieje ze Stylesm. Czy jest w mieszkaniu, czy śpi, czy przeleciał tamtą laskę, czy żyje. Nic a nic.
„Kogo oszukujesz, idiotko”, mówi mi podświadomość.
Jem śniadanie i tak sobie (nie) myślę o Stylesie, aż w końcu się poddaję i idę do jego sypialni. Nie pukam. Uchylam tylko lekko drzwi. Leży, posapując cicho. Patrzę na jego spokojną twarz z jakąś głupią nawinością, że niczego nie zrobił z tamtą laską, że wciąż mu zależy na mnie i tylko na mnie. Łatwowierna.
Zamykam drzwi jego pokoju i idę do kuchni, by skończyć śniadanie. Dopijam ostatni łyk mocnej kawy i chowam naczynia do zmywarki, po czym udaję się do swojego pokoju, żeby pracować. Chwytam ołówek i po prostu wnikam całą sobą w świat linii, kresek i geometrycznych konstrukcji.
Z małymi przerwami pracuję do 13:30, po czym stwierdzam, że czas zacząć się szykować do "randki" z Krisem. Wybieram jakąś koszulę i dżinsy, a następnie udaję się do łazienki.
Wychodzę z niej po pół godziny, a wtedy nagle drzwi się otwierają, a z pokoju wychodzi Harold “jestem na kacu” Styles. Ma na sobie jedynie szare dresy i jakąś koszulkę.
— Łazienka wolna? — pyta.
— Tak.
Wchodzi do pomieszczenia, a ja siadam przy kuchennej wyspie. Przeraża mnie cisza panująca w tym mieszkaniu. Przytłacza mnie. W mojej głowie kłębią się setki pytań o poprzedni wieczór. Przygryzam wargę, wsłuchując się w szum wody.
Z łazienki wychodzi piętnaście minut później. Jego włosy są mokre i w nieładzie. Podchodzi do lodówki i wyciąga z niej butelkę wody mineralnej, po czym siada tuż obok mnie. Poruszam się niespokojnie na krześle.
— Carter… — zaczyna jako pierwszy, a ja już wiem, co chce mi powiedzieć.
— Milcz — warczę.
— Zjebałem…
— O, to, to ja wiem! — parskam z emfazą. — Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę.
— Żałuję.
— Szczerze? Mam to gdzieś. Dobra była? — pytam z wściekłością.
Krew buzuje mi w żyłach, agresja wzbiera.
— Przestań, błagam.
— No pytam. Dobra? Potrafiła ci ulżyć?
— Carter, to boli…
— Pieprz się. Zresztą już to zrobiłeś. Pieprz się do kwadratu.
— Carter, na tobie mi zależy. Nie przestało — mówi płaczliwym głosem. — Nawaliłem, wiem. Chcę to naprawić, ale nie wiem…
— Nie „nawaliłem”, tylko „zawaliłem”. Tu już nie ma czego naprawiać — sarkam, po czym decyduję się zadać ostateczny cios: — Miałeś rację. Jesteś draniem. Tę dziewczynę zapewne też zdradzałeś, a potem przepraszałeś. Ja nie jestem głupia.
— Carter, przestań! — podnosi głos, ścierając z policzków… łzy?
„Co?”
Naszą rozmowę przerywa dzwonek do drzwi. Wstaję i otwieram. Kris.
— Cześć — wita się.
— Cześć — odpowiadam, po czym pospiesznie wciągam na nogi buty i chwytam ramoneskę.
Wychodzimy szybko. Nie żegnam się ze Stylesem. Jestem zła. Cholernie zła.
„Ale to nie zepsuje mi tego spotkania”, postanawiam.
Piętnaście minut później docieramy na miejsce. Kris mnie prowadzi, trzymając moją dłoń, a ja nie oponuję. Wsiadamy do windy i nieco przerażona obserwuję jego dłoń, gdy wcisnął guzik „10”. Lęk wysokości.
Patrzy na mnie.
— Wszystko okay?
— Jasne — odpowiadam szybko, posyłając mu niepewny uśmiech.
Wjeżdżamy na 10 piętro, a wtedy Kris ponownie chwyta moją rękę i prowadzi mnie aż do oszklonych drzwi. Popycha je, a ja już rozumiem.
— Kawiarnia na dachu? — pytam.
— No… tak — odpowiada zmieszany.
— Okay. — Uśmiecham się.
— Masz lęk wysokości? — domyśla się.
Pocieram kciukem wnętrze dłoni.
— Lekki.
— W takim razie usiądziemy bliżej wejścia, okay?
— Tak, jest w porządku.
Zajmujemy miejsca, a wtedy mówię:
— Skończyłam już wszystkie projekty.
— Co? Już? — dziwi się. — Wow. Podziwiam.
— Nudziło mi się trochę. Wczoraj zabalowałam i… — ucinam, bawiąc się brzegiem serwetki.
— Zabalowałaś? — Marszczy brwi. — Co jak co, ale ciebie bym o to nie podejrzewał — zaśmiewa się.
Widzę, jak stara się rozluźnić atmosferę, i przyznam szczerze, że mu to wychodziło. Nawet w samochodzie sypał anegdotami z biura, przez co czułam się przy nim swobodnie.
— No tak — odpowiadam. — Mój współlokator mnie wyciągnął.
Lekko prostuję się na krześle na samą myśl o Stylesie i przez chwilę robi mi się głupio. Ja dobrze się bawię ze swoim szefem, a on może siedzi sam i jest mu przykro po tym, jak mu przygadałam.
„Zresztą. Co mnie to obchodzi?”
— Nie wiedziałem, że mieszkasz z kimś — oznajmia Kris, spoglądając na swoje palce. — Za mało ci płacę? — śmieje się nerwowo. — Brakowało ci na czynsz?
— Nie — chichoczę. — Moje mieszkanie jest po prostu ogroomne. Przytłaczało mnie.
— Rozumiem. Czyli nie jesteście razem?
— Um… — jąkam się, a po moich wargach zaczyna uporczywie bładzić wspomnienie jego ust, wywołując mrowienie. — Nie… Jestem sama. A ty? — Spoglądam mu odważnie i nieco prowokująco w oczy.
— A jak myślisz? — odpowiada, kładąc splecione dłonie na stolik.
— Życie mnie nauczyło, że nigdy nie wiesz, czego się spodziewać — stwierdzam.
Uśmiecha się.
Czy mówiłam już o tym, jak czarujący jest jego uśmiech? Jak wspaniale ta czarna koszulka dopasowuje się do jego ciała? Jaki jest pociągający, uroczy, zabawny, a jednocześnie tajemniczy? Nie? Um, już się poprawiam.
— Jestem sam — mówi. — Prawie zawsze zresztą byłem, nie licząc kilku… nieważne.
— Ważne, ważne — zachęcam go. — Chcę wiedzieć, na czym stoję.
— Ważne jest to, że chcę tę swoją samotność zakończyć. W końcu trzeba się ustatkować — odpowiada, patrząc na swoje palce.
— Och, czyli mam być twoją żoną, kurą domową i matką twoich dzieci? — pytam, starając się nie brzmieć złośliwie.
— Masz być przy mnie. Po prostu — odpowiada, przeszywając mnie spojrzeniem na wskroś.
Coś mnie w tym momencie od środka rozbija, jakby stłukła się otoczka, która blokowała dostęp do mojego serca. W jego oczach, a nawet postawie widziałam wszystko to, o czym mówił: samotność lub strach przed nią. Szczerość. Po prostu szczerość. On nie kłamał.
*
Stanęliśmy pod drzwiami mojego bloku, patrząc na siebie. Spotkanie ze zwykłej kawy przedłużyło się do kawy, spaceru, kolacji i ponownego spaceru. Tak świetnie nam się rozmawiało, że naprawdę było mi szkoda, gdy zorientowałam się, że już niedługo będziemy musieli się rozstać.
Stoję i bawię się kluczami, tak naprawdę nie chcąc wchodzić do środka.
— Dziękuję, Kris — mówię. — Świetnie się bawiłam. Musimy to kiedyś powtórzyć.
Szeroki uśmiech opromienia jego twarz po tym, jak sama wychodzę z inicjatywą kolejnego spotkania.
— Na pewno — odpowiada.
Bawię się kluczami niepewnie, a gdy już przymierzam się do tego, by włożyć je do zamka, szatyn ujmuje moją twarz w dłonie, obracając ją w swoją stronę, i mocno przyciska swoje wargi do moich. Uśmiecham się przez pocałunek, obejmując jego szyję ramieniem i wplatając palce w jego włosy. Jego dłonie przenoszą się na moją talię. Czuję, jak okręca moje ciało, a następnie przyciska do powierzchni drzwi swoim. Dobrze, że to robi, bo z każdym zetknięciem naszych ust czuję, jak coraz bardziej miękną mi kolana. To coś, nad czym nie panuję. Z początku wydaje się być ostrożny i niepewny, po chwili jednak coraz odważniej napiera na moje wargi. Jest mocniejszy i bardziej zdecydowany, a gdy zaczyna zwalniać, z mojego gardła wydobywa się pomruk niezadowolenia. Czuję jego uśmiech, gdy powoli przygryza moją dolną wargę, a następnie szarpie ją delikatnie swoimi ustami. Odsuwa się ode mnie, a ja otwieram oczy, próbując unormować niespokojny oddech.
— To do zobaczenia, panno Lewis — żegna się ze mną.
— Cześć — mamroczę.
Kilka sekund zajmuje mi dojście do siebie, po czym odkluczam drzwi i wchodzę do środka, a następnie wbiegam po schodach na górę i rozanielona wpadam do mieszkania.
Mój dobry nastrój ulatnia się niczym parująca woda. Pierwsze, co widzę, to Styles, który zrywa się gwałtownie z krzesełka przy kuchennej wyspie i patrzy wprost na mnie.
— Carter, musimy pogadać — oznajmia z poważną miną.
— Nie mam ochoty — odpowiadam. — Świetnie się dziś bawiłam i nie zepsujesz mi tego.
— Carter, musimy…
— Musimy umrzeć. Wszystko inne możemy, ewentualnie powinniśmy.
— Powinniśmy pogadać — poprawia się. Mierzę go pogardliwym spojrzeniem.
— Już ci mówiłam, że nie mam ochoty — prycham.
— Ja jestem zły. Ja jestem draniem. Ja zawsze robię źle! — podnosi głos. — Popatrz na siebie. Wychodzisz nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim, a gdy chcę zwyczajnie pogadać, spławiasz mnie zwykłym „nie mam ochoty”. Jesteś pozbawioną empatii egoistką. Zastanowiłaś się, jak ja się czuję? Pół dnia cię nie było przez tego kolesia – twojego "szefa" od siedmiu boleści.
— A co cię to tak obchodzi? — fukam.
— Tyle, że się w tobie zakochałem.
Mija mnie i wychodzi z mieszkania, a ja nie mam siły, by go powstrzymać. Osuwam się bezradnie po ścianie i kulę, siadając na podłodze.
Kłamał. Na pewno kłamał.
__________________________________________________
Mimo tego, co zrobił Harry, ja i tak cały czas miałam ochotę go w tym rozdziale przytulić. Pieprzone miękkie serce Harry's girl. </3 ;_;
Tbh, powiem Wam, że przeczytałam ostatnio cały ten fanfic do końca i moim zdaniem Carter jest jedną z najdziwniejszych bohaterek, jakie kiedykolwiek stworzyłam. :D
Jak tam egzaminy? Moim zdaniem masakry nie było. ☺
PS. Nie pytajcie, dlaczego tytuły są angielskie. Kto mnie zna, ten wie (a właściwie nie wie), co mi może odwalić.
PS.2 Nie męczę Was tymi rozdziałami? Rzadziej dodawać? xx

3 komentarze:

  1. Tak jak napisałam na Wattpadzie - rozdziały możesz dodawać nawet częściej, Harry jest dupkiem i zajebiściemegawyczesany rozdział :D ♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tez bym go przytuliła haha nie no to słodkie ;** mam nadzieje ze losy bohaterow ułoza sie dobrze ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział.
    Moim zdaniem to świetne że rozdziały pojawiają się tak często :)

    OdpowiedzUsuń