Budzę się nad ranem i pierwsze, co widzę, to twarz szatynki tuż nad moją.
— Cześć — wita się.
— Cześć — odpowiadam zachrypniętym głosem.
— Jak się czujesz? — pyta.
— W sumie już dobrze — odpowiadam. — Głowa mnie już tak nie boli. No i wiem, jak się nazywam — dodaję z uśmiechem.
— Tak — odpowiada dziewczyna, nieco unosząc kąciki warg.
— Ale z drugiej znowu strony mam przerąbane — stwierdzam.
— Dlaczego? — pyta.
— No zobacz. — Zacząłem wyliczać na palcach: — Nie mam pieniędzy, domu, wiem o sobie tylko tyle, że pochodzę z Wielkiej Brytanii, jestem zupełnie sam i naprawdę nie mam pojęcia, gdzie ja się podzieję, gdy mnie już stąd wypuszczą.
Po moich słowach dziewczyna przygryza wargę, jakby się nad czymś mocno zastanawiała.
— Wiesz… — zaczyna po chwili. — Nie, to głupie — ucina. — Nie było tematu.
— Tonący brzytwy się chwyta. Dawaj. Jestem otwarty na propozycje.
— Może… to niedorzeczne, ale… moje mieszkanie jest duże. Mógłbyś polecieć ze mną do Londynu. Znaleźlibyśmy ci jakąś pracę, a w końcu chyba przypomnisz sobie, kim jesteś.
Jestem zaskoczony tą propozycją, dlatego przez dłuższy czas nie mówię nic.
— Wiesz, co robisz? — pytam. — Serio chcesz wpuścić obcego faceta do domu? Przecież ja mogę być mordercą, schizofrenikiem, terrorystą… no nie wiem… zboczeńcem!
— Mówiłam, że to niedorzeczne. Nie ma tematu — ucina.
— Nie, czekaj, czekaj. W sumie… schlebia mi to, że mój wygląd aż tak wzbudza zaufanie — zaśmiewam się, a wtedy policzki szatynki różowieją. — To nie jest głupi pomysł, tylko że… Rozumiesz… Hm…
Milknę na moment.
— A pomyślałaś, że jeżeli nigdy nie odzyskam pamięci, to będziesz musiała męczyć się ze mną do końca życia? — śmieję się, a dziewczyna wtóruje mi.
— Ryzyk-fizyk — odpowiada.
— Przemyśl to jeszcze.
— Właściwie, to… — jąka się. — Od wczoraj nad tym myślę.
— W takim razie poznajmy się — mówię, a wtedy dziewczyna robi wielkie oczy. Wyciągam w jej stronę rękę. Ściska ją niepewnie. — Jestem Harry i jedyne, co o sobie wiem, to że nie lubię majonezu. Ble. — Krzywię się ostentacyjnie.
Dziewczyna śmieje się.
— Carter — odpowiada. — Całe życie mieszkałam w Los Angeles, ale pół roku temu przeprowadziłam się do Londynu. Skończyłam architekturę. Interesuję się piłką nożną. Nie mam nic do majonezu, za to nie cierpię diet, wychudzonych modelek i zimna.
— Dziewczyna marzenie. — Uśmiecham się, a szatynka pąsowieje. — Masz chłopaka?
— Wiesz co? Jesteś zbyt wścibski. Coś czuję, że to wspólne mieszkanie to będzie katorga.
— Też tak sądzę — odpowiadam, śmiejąc się, a wtedy do sali wchodzi lekarz.
— Dzień dobry wszystkim. Widzę, że już dobrze się pan czuje. — Uśmiecha się.
— W sumie już tak — odpowiadam. — To kiedy będę mógł wyjść?
— Zostawimy pana jeszcze dwa dni na obserwacji. Coś już może pan sobie…?
— Nie, nic. — Zaprzeczyłem ruchem głowy ze smutkiem.
— Szkoda.
— Trzeba być dobrej myśli. Sam mi pan to mówił — zaśmiewam się.
— Cześć — wita się.
— Cześć — odpowiadam zachrypniętym głosem.
— Jak się czujesz? — pyta.
— W sumie już dobrze — odpowiadam. — Głowa mnie już tak nie boli. No i wiem, jak się nazywam — dodaję z uśmiechem.
— Tak — odpowiada dziewczyna, nieco unosząc kąciki warg.
— Ale z drugiej znowu strony mam przerąbane — stwierdzam.
— Dlaczego? — pyta.
— No zobacz. — Zacząłem wyliczać na palcach: — Nie mam pieniędzy, domu, wiem o sobie tylko tyle, że pochodzę z Wielkiej Brytanii, jestem zupełnie sam i naprawdę nie mam pojęcia, gdzie ja się podzieję, gdy mnie już stąd wypuszczą.
Po moich słowach dziewczyna przygryza wargę, jakby się nad czymś mocno zastanawiała.
— Wiesz… — zaczyna po chwili. — Nie, to głupie — ucina. — Nie było tematu.
— Tonący brzytwy się chwyta. Dawaj. Jestem otwarty na propozycje.
— Może… to niedorzeczne, ale… moje mieszkanie jest duże. Mógłbyś polecieć ze mną do Londynu. Znaleźlibyśmy ci jakąś pracę, a w końcu chyba przypomnisz sobie, kim jesteś.
Jestem zaskoczony tą propozycją, dlatego przez dłuższy czas nie mówię nic.
— Wiesz, co robisz? — pytam. — Serio chcesz wpuścić obcego faceta do domu? Przecież ja mogę być mordercą, schizofrenikiem, terrorystą… no nie wiem… zboczeńcem!
— Mówiłam, że to niedorzeczne. Nie ma tematu — ucina.
— Nie, czekaj, czekaj. W sumie… schlebia mi to, że mój wygląd aż tak wzbudza zaufanie — zaśmiewam się, a wtedy policzki szatynki różowieją. — To nie jest głupi pomysł, tylko że… Rozumiesz… Hm…
Milknę na moment.
— A pomyślałaś, że jeżeli nigdy nie odzyskam pamięci, to będziesz musiała męczyć się ze mną do końca życia? — śmieję się, a dziewczyna wtóruje mi.
— Ryzyk-fizyk — odpowiada.
— Przemyśl to jeszcze.
— Właściwie, to… — jąka się. — Od wczoraj nad tym myślę.
— W takim razie poznajmy się — mówię, a wtedy dziewczyna robi wielkie oczy. Wyciągam w jej stronę rękę. Ściska ją niepewnie. — Jestem Harry i jedyne, co o sobie wiem, to że nie lubię majonezu. Ble. — Krzywię się ostentacyjnie.
Dziewczyna śmieje się.
— Carter — odpowiada. — Całe życie mieszkałam w Los Angeles, ale pół roku temu przeprowadziłam się do Londynu. Skończyłam architekturę. Interesuję się piłką nożną. Nie mam nic do majonezu, za to nie cierpię diet, wychudzonych modelek i zimna.
— Dziewczyna marzenie. — Uśmiecham się, a szatynka pąsowieje. — Masz chłopaka?
— Wiesz co? Jesteś zbyt wścibski. Coś czuję, że to wspólne mieszkanie to będzie katorga.
— Też tak sądzę — odpowiadam, śmiejąc się, a wtedy do sali wchodzi lekarz.
— Dzień dobry wszystkim. Widzę, że już dobrze się pan czuje. — Uśmiecha się.
— W sumie już tak — odpowiadam. — To kiedy będę mógł wyjść?
— Zostawimy pana jeszcze dwa dni na obserwacji. Coś już może pan sobie…?
— Nie, nic. — Zaprzeczyłem ruchem głowy ze smutkiem.
— Szkoda.
— Trzeba być dobrej myśli. Sam mi pan to mówił — zaśmiewam się.
* * *
Siedzimy z Carter w samolocie. Dziewczyna już jakieś pół godziny temu usnęła na moim ramieniu. Wyglądam przez okno, ale po chwili nudzi mi się widok białych obłoków.Odkąd wypuszczono mnie ze szpitala, wciąż dręczył mnie uczucie déjá vu. Wciąż. W kółko. Na przykład: wyszliśmy z Carter trochę na miasto. Kupiliśmy bilety i wjechaliśmy na punkt widokowy Bayoke Sky Tower*. Udawała, że nie boi się wysokości, ale ja widziałem ten błysk w jej oku i przyspieszoną pracę klatki piersiowej, kiedy podeszła do murku. Podszedłem do niej od tyłu i obróciłem twarzą do siebie, chwytając za biodra. Zbliżyłem się do niej, przez co przechyliła się lekko do tyłu. Położyłem dłonie na murku po obu stronach jej ciała. Była coraz bardziej przerażona, mnie natomiast bawiła ta sytuacja. Nie byłem sadystą (chyba), ale podobała mi się przewaga, którą w tamtym momencie zdobyłem.
— Boisz się? — zapytałem, zbliżając twarz do jej ucha, tak żeby przekrzyczeć hałas.
— Tak — odparła.
— Ufasz mi?
Zacisnęła palce na moich biodrach, jakby bała się, że ją zaraz wypchnę.
— Nie wiem — wyszeptała. — Harry, przestań. Boję się wysokości.
Odsunąłem się od niej i wyciągnąłem w jej stronę rękę. Niepewnie podała mi swoją, a wtedy przez moment przed oczyma przemknęła mi podobna sytuacja. Dwie dłonie: moja i jakiejś dziewczyny złączone w jedno. Ciepło.
— Wszystko w porządku? — spytała szatynka.
— Tak, tak — odparłem szybko. — Jedziemy na siedemdziesiąte siódme — wyjaśniłem.
Tak… To była nie pierwsza i nie ostatnia taka sytuacja. Denerwuję mnie takie przywidzenia, bo dają mi one złudną nadzieję, że wszystko sobie przypomnę. A potem pach! – wszystko znika, gdy mam wrażenie, że jestem już bardzo blisko.
— Już jesteśmy? — pyta Carter sennie, poruszając się na moim ramieniu.
— Nie, śpij — odpowiadam, dotykając jej rozgrzanego policzka.
— Jesteś za dobry… — mamrocze ospale. — Na pewno chcesz mnie zaciągnąć do łóżka.
Zaśmiewam się.
— Śpij — szepczę, a wtedy nagle orientuję się, że pozycja, w jakiej leży Carter, pozwala mi na bezwstydne obserwowanie jej dekoltu. Kąt patrzenia miałem wręcz idealny.
Styles…
Uśmiecham się sam do siebie, ponownie wlepiając wzrok w szybę.
*trochę poszperałam i znalazłam kilka fajnych zdjęć z tegoż punktu :3
— Już jesteśmy? — pyta Carter sennie, poruszając się na moim ramieniu.
— Nie, śpij — odpowiadam, dotykając jej rozgrzanego policzka.
— Jesteś za dobry… — mamrocze ospale. — Na pewno chcesz mnie zaciągnąć do łóżka.
Zaśmiewam się.
— Śpij — szepczę, a wtedy nagle orientuję się, że pozycja, w jakiej leży Carter, pozwala mi na bezwstydne obserwowanie jej dekoltu. Kąt patrzenia miałem wręcz idealny.
Styles…
Uśmiecham się sam do siebie, ponownie wlepiając wzrok w szybę.
*trochę poszperałam i znalazłam kilka fajnych zdjęć z tegoż punktu :3
__________________________________________________
To niby dopiero 4. rozdział, ale ja już poczułam ten ship. Harter? ;3To takie miłe, że nie zostałam tu sama po tak długim czasie. Fajne, że jesteście. :') ♥
A teraz opowiem Wam historię życia (z wczoraj :3). Siedzę sobie i uprawiam regularny opierdaling, wędrując po wattpadzie. Znajduję naprawdę świetne i mega popularne (anglojęzyczne, dodam) fanfiction o Louisie, które nawet bez słownika w miarę rozumiałam. Mówię sobie: „Amnezję już skończyłam, dlaczego by nie popróbować jakiegoś tłumaczenia?”. Wchodzę w profil autorki, a tam jak byk napisane: „I do not allow translations anymore”. ;-; Aż mnie serce zakłuło. :'( A teraz idę dalej rozpaczać, pa. xx
Tak ja napisałam na Wattpadzie - fantastyczne! ♡
OdpowiedzUsuńHarter!!! :D ^_^
Ale bez sensu! Dlaczego by miała nie pozwolić na tłumaczenie swojego ff xD gdybym to ja pisała po angielsku i ktoś by chciał to tłumaczyć na inne języki to chyba bym się posrała ze szczęścia, że moje ff na tyle się komuś podoba, że chce je tłumaczyć... whatever xD
Czekam na nexcik! :D ♡ ♡ ♡
Cudo ❤ zakochałam się w tym opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. :)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział chce juz nexta ;)
OdpowiedzUsuń