wtorek, 28 kwietnia 2015

12. Illness

Harry
Nie wróciłem do mieszkania ani wieczorem, ani w nocy. Przenocowałem u Sama – kolegi z pracy. Nie miałem siły na to, by spojrzeć Carter w twarz po tym, co jej powiedziałem. A to była prawda. Coś, czego nie da się określić. Cały dzień o niej myślałem i o tym, jak ją zraniłem, aż w końcu zaświeciła mi się lampka: „Zakochałeś się, idioto. Zakochałeś się i spieprzyłeś”. A mogło być pięknie. Cóż, niewiele wiem o życiu, ale na pewno to, że jak się coś może spieprzyć, to tak się stanie i nie mamy na to wpływu.
Wracam do domu około 7:00 nad ranem. Carter siedzi przy kuchennej wyspie i rysuje coś w swoim zeszycie, do którego nikt poza nią samą nie ma wglądu. Zamyka go, gdy mnie widzi, a ja siadam obok niej.
— Co do tego wczoraj… — zaczyna, a ja wiem, że tak naprawdę nie chce o tym rozmawiać, tylko sumienie ją gryzie i czuje się w obowiązku, żeby to ze mną przedyskutować.
— To było głupie. Nic nie mów — ucinam. Spogląda na mnie niepewnie.
— To było głupie czy szczere? — pyta, wnikliwie skanując moją twarz.
— To było coś, czego nie powinnaś usłyszeć, więc zapomnij o tym.
— To było coś, o czym powinnam wiedzieć, Harry.
Kładzie swoją dłoń na mojej, a wtedy ja gwałtownie odsuwam ją.
Dlaczego ona to robi? Niech mnie zostawi. Mogła mi nie pomagać. Mogła mnie nawet nie wyciągać z tego pieprzonego samochodu. Mogła mieć mnie w dupie i nie wpuszczać do mieszkania. Mogła być dla mnie opryskliwa i nie pozwolić się do siebie zbliżyć.
Mogła, ale tego nie zrobiła. Czasem to, co najwłaściwsze, jest jednocześnie najtrudniejsze. I dlatego właśnie musiałem z niej zrezygnować.
— Powinnaś wiedzieć tylko tyle, że nie chcę, żeby to coś zmieniło — oznajmiam, wypuszczając powietrze z ust. — Zraniłem cię. Miałaś rację. Jestem draniem, okay? Powinnaś trzymać się ode mnie z daleka. Jak wszyscy.
Nie oczekiwałem, że zacznie zaprzeczać, ale tego, że po prostu wyjdzie do swojego pokoju z zeszytem, nawet na mnie nie patrząc, się nie spodziewałem.
*
Następnego dnia Carter się pochorowała. Nie wiedziałem, co to było, ale zapewne jakaś bakteria, bo miała wysoką gorączkę i katar, a do tego – jak mówiła – czuła się rozbita i połamana. Pod żadnym pozorem nie chciała iść do lekarza. „W niedzielę i tak zapewne nikogo nie będzie” – tłumaczyła, na co ja kiwałem tylko głową i przewracałem oczami. Przeglądam całą domową apteczkę, aż w końcu udaje mi się wybrać jakiś zestaw leków dla niej. Następnie robię dla niej herbatę oraz jakieś małe śniadanie i znoszę jej.
Siadam na jej łóżku, odstawiając wszystko na szafkę nocną, a ona patrzy tylko na to, co przyniosłem.
— Jesteś taki dobry… — jęczy — a ja jestem świnia — zaśmiewa się ironicznie.
— Masz gorączkę, majaczysz — stwierdzam, dotykając dłonią jej rozpalonego czoła.
— A ty majaczyłeś, jak mówiłeś, że mnie kochasz? — droczy się.
— Przestań i jedz.
Podnosi się na łóżku i chwyta talerzyk, a wtedy wstaję.
— To smacznego.
— Zostań. — Klepie dłonią pościel, gdzie przed chwilą siedziałem. Zrezygnowany zajmuję z powrotem swoje miejsce, a dziewczyna chwyta kanapkę z serem i ogórkiem, po czym gryzie i żuje niepewnie. Widzę, że tak naprawdę nie ma ochoty jeść, ale wie, że musi.
— Harry, mijamy się — oznajmia nagle. — Mieszkamy razem, a wczoraj prawie w ogóle się do siebie nie odezwaliśmy. Żyjemy osobno, odalamy się od siebie.
„Nie chcę się do ciebie zbliżać. Już się zakochałem”, myślę, ale nie wypowiadam tego na głos.
Wzdycham ciężko.
— Nie unikajmy się, okay? — Spogląda mi w oczy.
— Tsaa… — odpowiadam, uciekając przed jej wzrokiem.
— Nie pomyślałeś, że to, co do mnie czujesz, to może być zwykła wdzięczność? — pyta. — Rozumiesz, uratowałam cię, pomogłam…
— Myślałem o tym, ale nie rozmawiajmy na ten temat, proszę.
— Najlepiej ucieknąć od tego, prawda? — w jej głosie słyszę wyrzuty. — Nie gadać wcale. Zadusić, zdeptać. Jakby nigdy tego nie było.
Zaczynam oddychać szybko, bardzo szybko.
— A żebyś wiedziała. Oczekujesz, że zrobię z tym coś innego? — wyrzucam z siebie.
— Nie wiem. — Nagle milknie. — O której idziesz do pracy? — pyta po chwili.
— O 13:00, a co?
Odkłada talerzyk z nadgryzioną kanapką na szafkę, po czym patrzy na mnie, a następnie wiesza mi się na szyi.
— Nie chcę, żebyś się na mnie gniewał, że spotykam się z Krisem — mówi. — Nie chcę, żebyś się gniewał w ogóle.
Gładzę dłonią jej włosy i plecy.
Sam to spieprzyłem. Jeszcze w piątek mogłem ją całować bezkarnie i dotykać. A teraz co? Teraz jest Kris.
— Nie miałbym powodu — odpowiadam, gdy nagle dzwoni jej telefon.
— To ja nie przeszkadzam. — Odsuwam się do dziewczyny i wychodzę z jej pokoju.
„Podsłuchiwanie nie jest w twoim stylu, Styles”, myślę, zatrzymując się za drzwiami. „Absolutnie nie w twoim stylu”.
Stoję i nasłuchuję.
— O, cześć, Kris… Ja… Mhm… Wiem, że miałam wpaść z resztą projektów, ale nie jestem w stanie… Mam lekką gorączkę i kaszel. To wszystko… Tak, na pewno. Jest okay. Ha, ha, ha. Nie miałabym nic przeciwko, ale rozumiem. Dzięki. To pa.
Odskoczyłem od drzwi. „Jakkolwiek wspaniały jest ten Kris, ja mogę być dla ciebie lepszy, Carter, i zamierzam ci to udowodnić”.
__________________________________________________
Trzymam Cię za słowo, Styles.

3 komentarze:

  1. Jej kocham to tak swietnie dobierasz słowa i idealnie opisujesz emocje ze az brak słow ;** kocham twoja fanka ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń